Nasz Gość już w samolocie. A nawet w powietrzu, choć kto wie, leci Lot-em... Na pożegnanie uraczyłam go jeszcze żurkiem - w końcu też mają w Chinach kwaśne zupy. I zrobiłam placuszki z bananem - to już moja twórcza inwencja, ta zamiana jabłek w banany. Wybór okazał się słuszny. Otoczone ciastem banany były słodkie, mięciutkie i sycące.
A potem zostałam z pustymi talerzami, pustą lodówką i perspektywą dzieci wracających ze szkoły. Na ponowne placki nie miałam siły. Ani bananów. Za to znalazłam ziemniaki. Hm, tylko nie znowu placki. Po chwili zastanowienia postanowiłam młodszemu synowi zaserwować typowy poznański obiad: pyrki z gzikiem. Przepada za tym. /Dla nierozumiejących: tłuczone ziemniaki z paćką z białego sera;)/. Ale wiedziałam, że starszy tylko się skrzywi. I wtedy spłynęło na mnie olśnienie. Albo przypomnienie... Mama studiowała, jak już byłam na świecie. Raz na dwa tygodnie, a może raz na tydzień? - wyjeżdżała na weekend, zostawiając mnie pod opieką taty. I wtedy jedliśmy IMALO. To było to, co tata umiał gotować najbardziej. Danie zatrważające w swej prostocie, przerażające wyglądem i zaskakująco aksamitne w smaku... A na deser mieliśmy wtedy budyń waniliowy...
"Imalo"
Dowolna ilość ziemniaków ugotowanych w osolonej wodzie
Dowolna ilość masła
Groszek konserwowy - dowolnie ;)
Dowolna ilość kiełbasy pokrojonej w kostkę
Jajko posiekane w kostkę, ugotowane najpierw na twardo.
Gorące, ugotowane ziemniaki tłuczemy na miazgę. Dodajemy masło, ew. troche mleka, żeby były bardziej puszyste. Wrzucamy kiełbasę, jaja i groszek. Mieszamy na jednolitą masę i podejemy.
Nie wiem, czy to wspomnienie dzieciństwa, czy to danie ma swój urok. Dzisiaj też mi smakowało.
Smacznego, tato!...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz